Jak to się zaczęło?

Jak to się zaczęło?

Jeden mail. Tylko tyle i aż tyle. W moim przypadku właśnie tyle wystarczyło, żeby przesądzić o tym gdzie teraz jestem. Pamiętam ten szczęśliwy moment. Dokładnie 3 lata temu będąc jeszcze na ostatnim roku studiów dziennikarstwa i komunikacji społecznej (a jakże!) szukałam miejsca gdzie mogłabym się “zahaczyć”.

Miałam już napisaną i gotową do obrony pracę, która świeżo wydrukowana leżała sobie w moim małym pokoiku jak przystało na skromną studentkę. Materiał do obrony zaczęłam ogarniać dużo wcześniej stąd nie byłam przerażona jak trzy czwarte moich kolegów z roku. Wielu z nich w tym momencie orientowało się dopiero jak na nazwisko ma ich promotor a potem jak należy wypożyczyć książkę z biblioteki. Po uzyskaniu tej cennej informacji a także zorientowaniu się że samo zdobycie danej pozycji nie wystarczy, przynajmniej połowa poddawała się już na tym etapie i wpisywała w wujka Google hasła typu “kupię pracę magisterską”, “jak napisać pracę w miesiąc”, “czy cuda na studiach się zdarzają?” i wiele innych. Tak więc będąc w gronie szczęśliwców, którzy mieli gotową pracę i jako tako opanowany materiał pomyślałam o poszukaniu jakiegoś zajęcia, choćby dorywczego, żeby nie tracić czasu na siedzeniu na balkonie, wygrzewając się nadmiernie w słońcu czy oglądaniu seriali ciągiem przez 4 godziny. Oczywiście chciałam też trochę odpocząć bo obecne lenistwo było okupione uprzednim spędzaniem kilku godzin dziennie na szperaniu w głównym budynku biblioteki pod ostrym spojrzeniem Pani Bogusi i klepaniem wieczorami w klawiaturę zamiast popijania piwka za 4zł (oczywiście za okazaniem legitymacji) w pobliskim barze na miasteczku akademicki.
Będąc realistką zakładałam jednak, że samo rozesłanie CV nie wiele mi da a jeśli ktoś się odezwie to minie na pewno co najmniej kilka dni, jeśli nie więcej. Przyzwyczajona do rozmów kwalifikacyjnych kończących się słowami: zadzwonimy, nie pałałam zbytnim optymizmem. Będąc tak zupełnie szczerą to nie śpieszyło mi się i zrobiłam to raczej aby uspokoić sumienie że oto ja, prawie już Pani magister – odpowiedzialna, sumienna i dorosła biorę się za siebie i szukam poważnego zajęcia. Koniec z kelnerowaniem na weekendach, liczeniem towaru na półkach i niańczeniem (nie swoich) dzieci!

Tak, taki był plan…
Nie przewidziałam że telefon od potencjalnego pracodawcy dostanę już następnego dnia od wysłania mojego pobieżnego maila : Przesyłam moją aplikację, proszę o rozpatrzenie bla bla bla.
Cóż było robić! Grzecznie odebrałam i umówiłam się z miłą panią na rozmowę kolejnego słonecznego dnia, który przyniósł wiele zmian. O tym, że nie zawsze to co wydaje się nam na początku dobre i czego bardzo pragniemy, takie właśnie jest w dłuższej perspektywie miałam się dopiero przekonać.

Dodaj komentarz